Teatr Gdynia Głowna

OFELIAkontraHAMLET - Młoda Krytyka - recenzja Joanny Janus

Recenzja Joanny Janus do spektaklu "OFELIAkontraHAMLET" w reż. Rafała Matusza w ramach projektu "Młoda Krytyka".

               FALOWANIE I SPADANIE, CZYLI SNY O OFELII I HAMLECIE

„Maska ta, prędzej czy później spadnie – zostanie tylko kościec nagi. Ze wszystkich – jednakowo.” („Studium o Hamlecie, S. Wyspiański)

Sztuka „Ofelia kontra Hamlet” w reż. Rafała Matusza jest zdecydowanie premierowym czarnym koniem w repertuarze Teatru Gdynia Główna. Spektakl nie jest dosłowną adaptacją Szekspira, jakiego znamy ze szkół, a dialogiem kontekstów ze „Śmierci Ofelii” i „Studium o Hamlecie” Wyspiańskiego ze współczesną publicznością. Od czasów napisania wspomnianych tekstów minęło ponad 100 lat, ale to niewiele zmieniło w samym rdzeniu człowieka, dlatego świetnie napisana i wyreżyserowana sztuka trafia bezbłędnie tam, gdzie trafić ma, pozostawiając jeszcze sporo miejsca na subiektywną interpretację. Sztuka dzieje się nie tylko w przestrzeni sceny i znakomitej gry aktorskiej, ale może przede wszystkim w percepcji widzów, korespondując z ich doświadczeniami, co jest dużą zasługą reżysera. Znaczeniom udało się przedostać na widownię.

Choć w wielu wypowiedziach reżyser chciałby, żeby jego sztuka była feministycznym wykrzyknikiem o przetrwałych wzorcach kobiecości w świecie cyfrowych Ofelii i zniewieściałych Hamletów na deskorolkach, interpretacja taka byłaby truizmem. Nawet, jeżeli odpowiedź na zadany w sztuce problem nasuwa się sam. Odwieczna walka płci, którą postuluje reżyser jest muzealnym przeżytkiem niczym pogrzebacz do pieca mojej babci – dla niewtajemniczonych pogrzebacz to taki żeliwny pręt do grzebania w piecu, żeby dopaliły się wszystkie węgle. Bo szkoda.

Pomimo tego „Ofelia kontra Hamlet” jest mistrzowsko napisaną i skonstruowaną na solidnych fundamentach sztuką, gdzie powoli rozwijające się tempo akcji prowadzi do stopniowego odkrywania tajemnic, jest jak powolny demakijaż upudrowanego i odzianego po szyję Hamleta i upozowanej zwiewnie do romantycznej sesji Vouge Ofelii. Rozwój wydarzeń niczym wkładane i zdejmowane kolejne warstwy ubrań aktorów, pozwala odsłonić głębsze dna opowieści o ludzkich zakamarkach.

To dlatego aktorzy wielokrotnie powtarzają te kilka zdań jak mantrę:

„Każdy jest i zostanie taki jaki jest. Nie ukryje się nijak, bo każda chwila odkrywa go jakim jest. A co się stanie teraz, nie stanie się później. A co się później nie stanie, nie stanie się teraz. To, co ma być, stać się musi. Biada żyjącym.”

Daty zmieniły się a my, ludzie nie. Odsłaniajmy kurtynę.

Na początku zza specjalnych zasłon wystają tylko głowy Ofelii i Hamleta, padają osobne kwestie wypowiadane przez dwójkę aktorów. Widzę na scenie ludzi, którzy są przebranych za swoje role. Wygłaszają kwestie w białych, współczesnych kombinezonach udających neutralność lub przyszłość – co kto woli. Sztuka zaczyna się neutralnie, w porównaniu z tym, co będzie dziać się dalej. To zaledwie inwokacja.

Zbliżanie się do siebie i oddalanie, przyciąganie i odpychanie, działanie i unikanie będą powtarzać się w całym przebiegu sztuki. Ofelia i Hamlet stopniowo nasycają swoje role znaczeniami jak duszę trucizną, której działanie na początku łatwo znoszą, bo ich naczynia do gromadzenia i przetwarzania emocji są prawie puste i sprawne. Łatwo wygłaszać przezroczyste tezy, gdy się jest na początku maratonu. Wzrastający w miarę trwania dialogu wysiłek eliminuje wszelki fałsz niczym trzydziesty kilometr w maratonie nazwany krytycznym. Bliskie ciału emocje zaczynają „wylewać się” z aktorów na głodną słów widownię.

Mijają kwadranse, a akcja przyspiesza. W miarę rozwoju sztuki kobieta i mężczyzna są coraz bliżej siebie fizycznie, ale nie wiedzą co z tym zrobić, jak tą fizyczną emocjonalność „obsłużyć” zwłaszcza gdy pojawiają się uwikłania. Ich ciałami i głosami szarpie nieokiełznanie Pi nierozpoznanie sytuacji, w jakiej są. Uciekają się wobec siebie do pożądania, przemocy, histerii, nieczułości, obojętności, ironii, schematów wyniesionych z domu, tradycji, rozdzierającego krzyku – wszystkiego co umieją. Nie umieją w miłość, bo nigdy jej nie doświadczyli.

Ja Hamletowi nie dziwię się. Zajrzyjmy do oryginału stworzonego przez Szekspira i przepiszmy go na inny język. Zmienię trochę recenzencką dotąd retorykę. Proszę zmienić optykę na prostszą.

Ojczym Hamleta jest mordercą, który zajął miejsce prawowitego króla. Oprócz tego prawdopodobnie jest psychopatą i klasycznym manipulantem, co z psychopatii bezpośrednio wynika. Dziś taki dziaders siedziałby w Sztumie na oddziale dla niebezpiecznych. Albo w raju podatkowym.

Matka Hamleta królowa to kurwa, nazywana zresztą „matką kurwą” z lubością przez Ofelię. Przyczyną było ponowne wyjście za mąż za brata otrutego króla. Nie do końca rozumiem dlaczego jedna kobieta nazywa drugą brzydko, bo ta po śmierci starego ponownie chciała ułożyć sobie życie. Gdyby Ofelia wyszła z roli dziewczynki marzącej o „romantycznym” utopieniu się (oksymoron) i stała się kobietą, to być może zrozumiałaby matkę Hamleta albo nie poznałaby jej wcale, bo olałaby niezdecydowanego freaka o dziwnym imieniu, od czasu do czasu widującego duchy.

Gdyby Szekspir nie popełnił w tekście dramatu śmierci Ofelii, to żyjąca Ofelia prawdopodobnie stałaby się doskonałym prototypem dla przyszłej Lady Makbet. Bo z cierpienia rodzi się okrucieństwo a mechanizm ten zwą uczeni „identyfikacją z agresorem”.

Kolejną rzeczą jest samotność Hamleta. Brat sobie wyjechał w erze przedtelefonicznej. Przybył z powrotem za późno i nie dało się odkręcić zamieszania.

Matka-kurwa Hamleta wypiła nie z tego kieliszka i tez umarła.

I taka scena: Hamlet siedzi nieruchomo z dużym prawdopodobieństwem nie wiedząc, czego chce, a jego laska Ofelia śpiewa w stanie lekkiej niezborności” „ Daj każdemu takie zioło, jaki grzech mu plami czoło”. ( Z tą plamą na czole na skutek grzechu zastanawiałam się czy autor przypadkiem nie posłużył się Balladyną).

Poza tym Ofelia jest rozbita osobowościowo, zależna i poza kilkoma wyjątkami pod koniec spektaklu nie stanowi dla również rozbitego osobowościowo Hamleta, żadnego wsparcia.

W zasadzie Hamlet powinien się pozbierać, ale nie może bo za dużo hamletyzuje. Jak każdy, który nie może „się pozbierać.”

Trochę trywializuję, poważni krytycy stwierdzą pewnie, że ale mam pojęcia o Hamlecie, a i brak mi czułości typowo kobiecej i romantyzmu co powinien charakteryzować niewiasty, a ja sobie po cichu myślę, że coś w tym jest.

Co Państwo o tym sądzą?

Dziewczyny kochają współczesnych Hamletów?

Ja się ponownie, proszę państwa Hamletowi nie dziwię.

xxx

W drugiej części sztuki aktorzy białe, sterylne kombinezony zamieniają na współczesne ubrania podkreślające tradycyjne role społeczne: długą sukienkę u Ofelii oraz elegancki płaszcz u Hamleta. Rekwizytów jest niewiele, za to ogromne wrażenie robi wyświetlana przez cały czas trwania spektaklu wizualizacja powiększonych twarzy aktorów. Twarze są hiperrealistyczne, pozbawione zbędnych upiększeń, za to przedstawiające cały wachlarz sześciu podstawowych emocji Ekmana, właściwych tylko człowiekowi. Ten celowo użyty zabieg nie tylko potęguje wrażenie, ale ma za zadanie obnażyć z ról, masek i wymogów społecznych.

Długa sukienka i płaszcz jedynie pozornie prowokują u aktorów wejście w ich konwencjonalne role społeczne tak bardzo, że nawet śmierć Ofelii nie jest tu najważniejsza. Hamlet nie umie godnie przyjąć tego widowiska, pomimo że kocha. Przechodząc się patrzy bezradnie na rozlaną wodę i leżącą Ofelię. Ale to nie koniec.

W miarę rozwoju akcji znakomici aktorzy biorą na warsztat tradycyjne pojmowanie roli kobiety i mężczyzny posługując się patriarchalnym lub matriarchalnym dyskursem. Dla podkreślenia genderowych ról zamieniają się tradycyjnymi strojami i rolami, nadal nie wiedząc w jakiej roli obsadzić zwykłą miłość. Poniewierany przez Ofelię Hamlet biega w sukience, a Ofelia rozwala się na krześle prawiąc ironiczne komentarze, niczym szef porządnej, trójmiejskiej mafii.

Gender tu nie pomaga, a jedynie roznieca absurdalną walkę płci i tradycji, w której wszyscy przegrają. Niezależnie od rzeczywistej lub odczutej płci, statusu czy siły przebicia. Dotknięcie tego, co zewnętrzne, przywłaszczenie sobie czyjejś siły, stroju lub przyzwyczajeń nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi. Zwłaszcza, jeżeli wcześniej Ofelii nie odpowiadało instrumentalne i paternalistyczne traktowanie przez Hamleta. W całej zwiewności jej romantycznego oddania jakoś trudno było jej przełknąć złośliwe uwagi o kobietach, ironię i zastępowanie logiki rozdętym „ego” królewicza.

Hamlecie współczesny – nie da się traktować kobiety nieinstrumentalnie mając problem z ojcem, z matką, z rodem, z nieustającą chęcią zemsty za doświadczone krzywdy, z samym sobą. I ten żal do matki, że od razu znalazła innego.

Hamlet będąc z Ofelią w relacji, w rzeczywistości cały czas jest w relacji z rodem i przeżywa żałobę po ojcu. Jest człowiekiem pełnym sprzeczności, co doskonale pokazał na scenie grający Hamleta Jacek Panek.

W pewnym momencie Hamlet klęka i mówi: „Za pokolenie ojców jest ciężar czynów, z których synowie wyplątać się nie mogą. Przyjść ku przeznaczeniu muszą”.

Ofelia stoi za nim trzymając go za ramię. Powtarza za Hamletem każde słowo. Razem brzmią mocno, dosadnie, rytualnie. Przypomina mi się scena w kaplicy z „Dziadów”. Nie można oderwać od nich oczu. Ta scena hipnotyzuje, ale Hamlet w rzeczywistości pyta o odpowiedzialność rodową, o przekazywanie doświadczeń, a także o stopień zdeterminowania losu, jakim żyjemy.

Uważam, że to jedna z najmocniejszych scen w sztuce „Ofelia kontra Hamlet” spinająca znaczenia w klamrę. Ta scena jest rozmową z przeznaczeniem, nieuchronnością losu i czysto heideggerowską trwogą człowieczą, jako doświadczeniem przemijania i wypełnienia się. Hamlet rozmawia też z rodem w sobie, rodem który domaga się zemsty, z woli ojca. Z drugiej strony Hamlet nie chce mierzyć się z trudnościami, chce ucieczki, gdyż jak mówi Ofelia, jest „słaby, narowisty, wściekły”, ale też „co rusz Hamlet jest z siodła wytrącony”.

Jak zatem Hamlet ma się zachować? Jak ma się zachować syn?

W pewnym momencie spektaklu Hamlet kładzie się na kolanach Ofelii, niczym Chrystus z piety. Przegrał, ale wciąż potrzebuje matki. Nie partnerki, nie kobiety znającej swoje potrzeby, nie koleżanki, tylko opiekunki – matki, która wszakże nie jest jednocześnie Matką-kurwą, którą kocha, ale której nie potrafi wybaczyć. Stąd bierze się jego ambiwalentny stosunek do Ofelii, istoty utkanej z delikatnych, sennych, ale bardziej jednolitych nici niż on sam. Ofelia jest istotą pragnącą jedynie miłości romantycznej, porozumienia dusz, bezwarunkowo kochającą Hamleta. Choć jest tak samo niestabilna jak Hamlet, chciałaby owinąć go swoimi cieniutkimi nićmi z miłości.

A Hamlet czuje, że musi być mężczyzną, ale nie potrafi. Że chce być w kobiecych niciach i jednocześnie chce zerwać nici jak każdy chłopiec, który dorasta.

Ostatnie 20 minut spektaklu jest moim zdaniem aktorskim majsersztykiem, któremu warto bacznie przyjrzeć się. Nie będę zdradzać więcej:)

Zasadne jest, aby w w tym miejscu wspomnieć, że sztuka „Ofelia kontra Hamlet” jest bardzo wymagająca fizycznie dla aktorów. Wiele można wyczytać przez intensywny ruch, którego w spektaklu Rafała Matusza jest dużo i w dobrym wydaniu. Jest to zdecydowanym atutem spektaklu. Sztuka jest dynamiczna a aktorzy wykonują skomplikowane akrobacje korespondujące z jednocześnie wypowiadanym testem.

Na pewno nie jest to sztuka lekka i łatwa w odbiorze, nie tylko ze względu na naszpikowany znaczeniami, gęsty tekst. Nie, nie chodzi o to, żeby przed przedstawieniem szybciutko przeczytać bryki z „Hamleta”, no bo wstyd nie znać. Historia Ofelii i Hamleta jest tylko pretekstem do rozmowy o relacjach, bo relacje to jedyna rzecz, która nas rzeczywiście uszczęśliwia. Tylko czy umiemy w relacje na czysto, bez wnoszenia do nich swoich ojców, matek, ojczymów, ciotek i pociotek na plecach?

A także, czy umiemy dać sobie prawo do bycia szczęśliwymi pomimo dramatów rodowych? Bo może trzeba spłacić jakiś dług lub kontynuować nieszczęście ojca, może wypada żądać zemsty, a bycie zwyczajnie szczęśliwym w takim przypadku to nietakt, zdrada? Tak?

Pora przestać hamletyzować.

Reasumując, dzięki świetnej reżyserii Rafała Matusza oraz brawurowej grze aktorskiej Krzysztofy Gomółki-Pawlickiej i Jacka Panka, udało się stworzyć świetne widowisko sceniczne i coś więcej.

Udało się odzyskać Szekspira dla ludzi.

Joanna Janus