FESTIWAL POCIĄG DO MIASTA – PODSUMOWANIE MIRKA BARANA
Czwarta, bardzo udana edycja plenerowego Festiwalu Pociąg Do Miasta przywraca wiarę w to, co przez dekady było największą siłą polskiego teatru niezależnego – jego bezkompromisowość i zaangażowanie. Widzowie gdyńskiej imprezy obejrzeli siedem spektakli przygotowanych przez pięć grup.
FESTIWAL POCIĄG DO MIASTA - PODSUMOWANIE MIRKA BARANA
Niepodległa, czyli jaka?
Czwarta, bardzo udana edycja plenerowego Festiwalu Pociąg Do Miasta przywraca wiarę w to, co przez dekady było największą siłą polskiego teatru niezależnego – jego bezkompromisowość i zaangażowanie. Widzowie gdyńskiej imprezy obejrzeli siedem spektakli przygotowanych przez pięć grup.
Festiwal Pociąg do Miasta zdążył już wrosnąć w letni kalendarz Gdyni. Nie jest to jednak festiwal teatrów ulicznych, ale w przestrzeń miejską przenoszone są tu realizacje przygotowane pierwotnie na scenę. Przez trzy lata w plenerze prezentowane były wyłącznie produkcje organizatora imprezy, Teatru Gdynia Główna. W tym roku po raz pierwszy program wzbogacono o prezentacje gościnne – i pomysł ten okazał się niezwykle udany.
Stacja Niepodległa
Hasło tegorocznego festiwalu brzmiało „Stacja Niepodległa”. Warto w stulecie odrodzenia polskiej państwowości i blisko trzy dekady od upadku komunizmu zastanowić się, jaka ta nasza – niby ciągle młoda, ale już uznawana za normę – niepodległość ma być. Bo niewątpliwie znajdujemy się w momencie, który może jej obraz zmienić na lata.
Niezwykle trafnie obecną sytuację polityczno-społeczną w Polsce zdiagnozował wybitny anglista i dyrektor Gdańskiego Teatru profesor Jerzy Limon (w rozmowie, którą we wrześniu będzie można przeczytać w programie do spektaklu „Wieloryb” Miejskiego Teatru Miniatura). Otóż zastanawia się on, czy w nazwie Instytut Pamięci Narodowej słowo „pamięci” użyte jest w liczbie pojedynczej czy mnogiej? To pytanie faktycznie jest kluczowe: odpowiedź na nie to wybór między Polską jednej słusznej prawdy i historii a polifoniczną wspólnotą, wybór między podziałem na swoich i wrogów a równością i współpracą.
Przygotowanie festiwalu szeroko pojętego teatru offowego, który miałby te tematy podejmować, wydaje się ogromnym wyzwaniem. W końcu polski teatr niezależny już lata temu stracił miano „politycznego”, a i nawet w teatrach instytucjonalnych tytuły „zaangażowane” pojawiają się coraz rzadziej (pytaniem na inną dyskusję jest, czy to efekt naturalnie przemijającej mody, czy skuteczne działania z zakresu polityki kulturalnej obecnego rządu?). Tym większym, pozytywnym zaskoczeniem jest gdyńska impreza, na której udało się zebrać przedstawienia w większości opowiadające o naszej współczesności w sposób bezkompromisowy, poruszający, efektowny i inteligentny.
Polska ukryta w słowie
Aż trzy prezentacje wystawił organizator imprezy, Teatr Gdynia Główna: „Burmistrza” według dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, „Epitafium dla władzy” inspirowane „Cesarzem”, książką-reportażem Ryszarda Kapuścińskiego oraz „Od Wesela do wesela” na podstawie dramatu Stanisława Wyspiańskiego. Choć to spektakle różne w formie i nastroju, to łączą je cechy charakterystyczne dla ich reżyser Ewy Ignaczak: ogromna wrażliwość na literaturę i słowo, oszczędne korzystanie z rekwizytów i dekoracji, intelektualne a nie emocjonalne prowadzenie myśli przewodniej.
„Burmistrz”, nieco chaotyczny po skrótach dokonanych przez reżyser, to przesycona metaforami opowieść o pogromie w Jedwabnem (choć nazwa tej miejscowości nie pada w sztuce ani razu). Gdyby odwołać się do pytania postawionego przez profesora Limona, to w tym przypadku mamy do czynienia z walką między pamięcią a niepamięcią narodową. Co przerażające, słowa sztuki – finalistki Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2010 roku – wydają się brzmieć aktualniej dziś niż w momencie, gdy powstawały.
Podobna sytuacja ma miejsce z utrzymanym w zdecydowanie komediowym tonie „Epitafium dla władzy”. Jasne, reportaż Kapuścińskiego o etiopskim władcy Hajle Syllasje I i jego dworze czytać można jako uniwersalną przypowieść o grzechach władzy – szczególnie tej absolutnej. Jednak reżyser, wtrącając do oryginalnego tekstu słowa-klucze, dba o to, by widz nie miał wątpliwości, że ogląda spektakl – także, a może przede wszystkim – o współczesnej Polsce.
„Od Wesela do wesela” – zdecydowanie jedna z najciekawszych festiwalowych prezentacji – to radykalnie skrócona wersja słynnego dramatu. Ignaczak usunęła większość scen rodzajowych oraz bohaterów, w zamian wzbogacając sztukę o fragment „Studium o Hamlecie” Wyspiańskiego. Na scenie zostaje wyeksponowany wątek odpowiedzialności za Polskę jako jednoznaczny, zdecydowany apel twórców do współczesnych intelektualistów. I choć spektakl ten wydaje się nieco lepiej wybrzmiewać w przestrzeni teatralnej, to i tak był prezentacją ważną, poruszającą, przygotowaną i zagraną z ogromnym skupieniem. Niezwykle interesujący jest też w nim wątek feministyczny: to kobiety są u Ignaczak postaciami bardziej zdecydowanymi i racjonalnymi, to kobiety wcielają się w zjawy ukazujące się bohaterom i namawiające do czynów.
Do formy „Wesela” odwołuje się także „Dobroć nasza dobroć” Teatru Wiczy z Torunia. Jego scenarzysta i reżyser Romuald Wicza-Pokojski kreśli karykaturalny, bezkompromisowy i wulgarny obraz naszych wad narodowych, w inteligentny i inspirujący sposób doszukując się ich korzeni w tak hołubionej literaturze romantycznej.
Skundlony świat
Pozostałe gościnne przedstawienia festiwalu – przynajmniej pozornie – już nie są tak ściśle związane z jego hasłem przewodnim. „Matka Courage krzyczy” wrocławskiego Teatru Układ Formalny przenosi dramat Bertolda Brechta w realia slumsów ogarniętej kryzysem ekonomicznym i targanej wojnami afrykańskiej Liberii. To ponury, wywołujący wręcz fizyczny ból obraz świata skundlonego, z bohaterami odartymi nie tylko z moralności i godności, ale pozbawionymi praw nawet do własnego ciała, oddawanego jako mięso armatnie w kolejnym konflikcie czy sprzedawanego w akcie prostytucji. Poruszający, perfekcyjnie skonstruowany i wyśmienicie zagrany (z wybitną tytułową rolą Joanny Gonschorek) spektakl Grzegorza Grecasa odwołuje się bezpośrednio do myśli postkolonialnej, analizując naszą – czyli całej cywilizacji zachodniej – współodpowiedzialność za sytuację gospodarczą i społeczną krajów trzeciego świata. Jednocześnie jest wołaniem o elementarną solidarność, a umiejscowienie akcji na plaży (w teatrach Układ Formalny gra swój spektakl z piaskiem wysypanym na scenie) jednoznacznie odsyła nas do trwającego kryzysu emigracyjnego.
„Album Karla Höckera” Teatru Trans-Atlantyk z Warszawy to interesujący eksperyment teatralny. Tłem dla działań aktorów są prywatne zdjęcia adiutanta komendanta obozu w Auschwitz z 1944 roku: zwykłe rodzajowe scenki, jak choćby przyjęcie na świeżym powietrzu, zabawa z psem czy wypoczynek na leżakach, w niczym nie przypominające potwornych obrazów Holocaustu, które wbiły się nam w pamięć. Reżyser Paul Bargetto i dramaturżka Małgorzata Sikorska-Miszczuk dopisują do tych zdjęć mini-narracje, krótkie fikcyjne scenki z kolejnymi „zwyczajnymi” wydarzeniami: wczasami, świętami, romansami. „Album Karla Höckera” to ciekawa próba zbudowania dyskursu, w którym sprawcy jednej z najpotworniejszych zbrodni w historii są ludźmi takimi samymi jak my, z swoimi marzeniami, obawami i wątpliwościami. Zabieg ten okazuje się paradoksalnie jeszcze bardziej porażający niż przedstawienie katów jako bezmyślnych bestii. „Album” to studium zła tkwiącego w każdym z nas i jednocześnie przestroga na przyszłość: jak niewiele trzeba, by zwykłego człowieka przekonać do popełnienia najstraszliwszych zbrodni.
Stacja Gdynia
Na festiwalu zwracają uwagę ciekawe i, co niezmiernie ważne, nieprzypadkowe lokalizacje spektakli – jak choćby zrujnowane byłe kino Polonia („Album Karla Höckera”), taras na dachu Muzeum Miasta Gdyni („Epitafium dla władzy”), dzika plaża (wspaniała naturalna scenografia dla „Matka Courage krzyczy”, gdzie błyskające w oddali światła diabelskiego młyna i Sea Towers przywodzą na myśl wymarzoną i znienawidzoną jednocześnie przez bohaterów Amerykę) czy plac przed Automobilklubem Morskim (gdzie drewniany budynek w stylu zakopiańskim odsyła nas do bronowickiego dworku z „Wesela”).
Jednocześnie Festiwal Pociąg do Miasta to impreza „przyjazna” dla widza. Już z daleka można było dostrzec charakterystyczne czerwone reklamowe flagi w pobliżu miejsc prezentacji. Na każdym z nich na publiczność czekały krzesła lub podesty i poduszki – co jest rzadkością na festiwalach plenerowych.
Organizatorzy Pociągu do Miasta zbudowali program stojący na naprawdę wysokim poziomie artystycznym, konsekwentny, ambitny i poruszający, zmuszający do myślenia (może poza zamykającymi imprezę, lekkimi i radosnymi, bliskimi happeningowi „Hultajami” Teatru Porywacze Ciał z Poznania), czyli tak różny od zwyczajowo rozrywkowych koncepcji letnich imprez. Jednocześnie przegląd przywraca wiarę w znaczenie i ambicje polskiego offu, a szerzej – w możliwość rozmowy za pomocą teatru o sprawach dla nas najważniejszych. Bo „Stacja Niepodległa” to nie kolejne radosne i bezrefleksyjne jubileuszowe wydarzenie, to zaproszenie do dyskusji o tym, jak nasz kraj za parę lat ma wyglądać. A wpływ na to mamy my wszyscy.
Mirosław Baran